Jestem Angelika, ale możecie
mówić do mnie Endżi. Nikt inny tak do mnie nie mówił, dopóki nie poszłam do
pracy, w sumie mojej trzeciej pracy w życiu (było to prawie dwa lata
temu). I wszystko byłoby spoko, gdyby nie fakt, że zostałam Endżi z
inicjatywy znienawidzonego ex przełożonego, którego nie trawię, bo dosyć często
naśmiewa/ł się z tego, jak wyglądam. Wszyscy to podłapali i tak oto zostałam
Endżi. Ale mniejsza o to.
Mam już 24 lata (nie często
przyznaję się do swojego wieku). 163 cm
wzrostu. Od 9 dni ważę 46 kg
(choć sprzed tego okresu ważyłam 44,4 kg ).
Z racji tego, że kilka dni stosuję dietę na masę, mogę pochwalić się już
takim progresem. Jestem z siebie dumna! Choć wiem, że jak ominę jeden posiłek
albo chociażby przestanę regularnie się odżywiać – moja waga wróci. A tego nie
chcę.
Od zawsze mam niedowagę.
Zaznaczam już od razu, że nie jestem na nic chora, badania mam zrobione, nie
choruję na anoreksję, a moja niska waga związana jest z tym, jak mniemam, że
moja mama w trakcie mojego życia płodowego, miała anemię, tym samym urodziłam
się z niską wagą urodzeniową (2100), odkąd pamiętam miałam niedowagę i byłam
monitorowana pod tym względem do dnia dzisiejszego. I pewnie będzie już tak
całe życie. Oczywiście mogę się mylić, a anemia u kobiety w ciąży nie
powoduje wcale tego, że dziecko rodzi się mniejsze i chudsze. To są tylko
moje przypuszczenia po analitycznym wywiadzie, jaki przeprowadziłam mojej mamie
:) W moje rodzinie nigdy nie było problemu otyłości, chyba że brzusznej od piwa
xD Moi rodzice są szczupli, dziadkowie tak samo, a więc tutaj podziałały
również geny. Świetnie ujęła to moja poprzednia dietetyczka, do której
chodziłam. Powiedziała, że ja nie mam swojej tkanki tłuszczowej, tak jak inni
normalnie wyglądający ludzie, tylko ja na tę tkanką tłuszczową muszę
zapracować. Przykre, ale niestety prawdziwe. Ech.
Od zawsze słyszałam kąśliwe
uwagi dotyczące mojego wyglądu, przykłady podawałam w pierwszej notce, nie będę
ich przytaczać, bo jak pomyślę o niektórych sytuacjach to troszkę chce mi się
płakać.. no może nie płakać, bo w sumie jestem już do tego przyzwyczajona,
ale jest mi przykro. Dorastałam i dojrzewałam w poczuciu beznadziejności, że
nie tak powinnam wyglądać, że nie spełniam wymagań i upodobań innych ludzi,
przez co kompletnie zamknęłam się w sobie z moimi kompleksami, bo wydawało mi
się i chyba dalej wydaje, że jestem wybrykiem natury. W ostateczności byłam
pewnego rodzaju marionetką w rękach społeczeństwa, które dyktowało mi warunki,
na jakich powinnam żyć. Czasem już nawet nie wiedziałam, czy mówię coś, bo ja
tak czuję, czy po prostu mówię to, co chcą usłyszeć ludzie. Poradziłam sobie z
tym i stałam się buntowniczką: do dziś robię ludziom na przekór, sprawia mi to
wiele radości, choć wiem, że nieraz ranię tym bliskie mi osoby. Ale cóż się
dziwić, skoro od dziecka słyszę ciągle uwagi dotyczące mojego wyglądu, wpajane
są mi wizje społeczeństwa na temat tego, jak powinnam wyglądać, że sama w to
uwierzyłam. Dziś jestem już do tego przyzwyczajona, nie zwracam uwagi na to,
jak ktoś mi powie, że mam przytyć. Olewam to, ale kiedy byłam młodsza
wyglądało to zupełnie inaczej. Gorzej. Najgorzej! Inna bajka jak ktoś chamsko
komentuje moją szczupłość. Wtedy ponownie tracę moją wiarę w siebie, chowam
się, jak żółw, do skorupy i siedzę tam, póki zdam sobie sprawę, że tacy ludzie
są kompletnymi debilami i gówno obchodzi mnie ich zdanie. No tak, ale ślad w
psychice zostaje. Na zawsze.
Jedno wiem, że chcę przytyć nie
tylko ze względu na to, jak toczyło się moje życie będąc dzieckiem, później
nastolatką i teraz kiedy jestem dorosłą kobietą, ale dlatego, że ja faktycznie
mam niedowagę i pojawiły się tego skutki. Nie miesiączkuje samoistnie,
okres wywołują mi tabletki, boje się, że przez to w przyszłości mogę być bezpłodna;
mam niską zawartość witaminy D3, mogę mieć w przyszłości osteoporozę, a potem
sprawdzą się przepowiednie ludzi, ze się połamię xD; Jestem blada, przez co
uważana jestem za osobę chorą.
Wciąż naiwnie wierzę w to, że
jak przytyję, to pójdzie mi to wszystko w cycki i dupę, a nie jak do tej pory w
brzuch! Smuteczek! :( Wierzę w to, że jak przytyję to jakiś fajny facet mnie
zechce, bo jak powszechnie wiadomo mężczyźni lecą na krągłości. Wierzę w to, że
jak przytyję ludzie przestaną mnie wiecznie obserwować, a ja przestanę myśleć o
tym, co oni myślą o mnie, patrząc na mnie. Wierzę, że jak przytyję będę mogła
normalnie bez wstydu i krępacji iść na plażę, poopalać się w stroju kąpielowym,
wykąpać się w morzu! Tak dawno tego nie robiłam! Wierzę w to, że jak przytyję,
ubrania nie będą na mnie wisieć, a staniki odstawać. Wierzę, że jak przytyje
przestanę przepraszać za to, że żyję, będę cieszyć się wolnością i nową sobą,
aż w końcu będę szczęśliwym człowiekiem.. i mimo, że powyższe słowa i moje
wyobrażenia mogą odbiegać od rzeczywistości, to jakoś mało mnie to
obchodzi i TAK! CHCĘ PRZYTYĆ!
Wiem jednak, że długa droga do szczęścia...
... ale co mnie nie zabije, to uczyni mnie silniejszą jutro.
W następnej notce opiszę swoje diety, które stosowałam.
I mam nadzieję, że ten blog wyjdzie kiedyś na światło dzienne. :)
W następnej notce opiszę swoje diety, które stosowałam.
I mam nadzieję, że ten blog wyjdzie kiedyś na światło dzienne. :)